poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Różaniec

na sklepieniu złorzeczeń

stawiają kopułę


nasza Kaplica

z Ciałem i Krwią
amen


Matka Boska smutna patrzy na usta

z których nie wyleciało jeszcze przekleństwo

a już karmią się zbawieniem


różaniec w ręku posągu zaskomlał cicho

a oni uklękli choć głowy mają w górze

w myślach gwałcą przyrzeczenia i rady

wargami śpiewając na chwałę


z kamiennych oczu odkruszyła się łza

i spadła na zakurzone plastikowe chabry

bo najgorzej splugawił biel pod swą szyją

ten co karze się nazywać ojcem

***

jeszcze przedtem

ale już nie po


kilka prostych pytań

ma być marmur czy lastryko

jeszcze kolor aksamitu wybiorą za ciebie


opakowanie jednorazowe

jak rękawiczki te białe mąką

jeszcze trochę sztucznych kwiatów


i już nic

wieczność a jakże odległa

kiedy snuję się nad tobą


Świt

czyż nie wiesz co przyniesie nam kolejny

rozżalony świt?


Odbiegając od zorzy podstawowej

zrywając paznokciami mech

ze zmurszałych nagrobków

próbuje uśpić zagadnienia

w pozie przytłumionej lęku


pełznie po zimnych kamieniach

udając łowienie promieni na skórę

rozdziera bezczelnie poświatę

lepki całun który rozstawił Księżyc

w zamian za


skoro przyszedł i jest

niech zostanie do zmroku


wtedy my zerwiemy jego blask

zamknięty w skulonych główkach słoneczników


Partytura

nie odśpiewam ci partytury pożegnań

suchą krtanią bo woda topi oczy

ja nie chcę stawiać świątyni

liczb wpisanych w słowo „żegnaj”


tak cicho odszedłeś


położę się obok ciebie

na zimnej posadzce wytopionej na planie krzyża

zamknę oczy i będę udawać że też

aż Bóg uwierzy


pozwól mi umrzeć z tobą


bez ciebie nie ma tu po co

na cholerę komuś używany Stróż

Anioł z odpieczętowaną niewinnością


też cicho odejdę

Śruba

nie myśl teraz o tym kim byłam

to nie będzie nam teraz potrzebne

nie myśl teraz o wieczności

ona poczeka

spraw bym


mrugnięciem oka złapała moment

kiedy wyparuje już wosk

a knot dotli się niemo


językiem spacyfikuję twój brzuch

i pozwolę ci błądzić po mojej skórze

nie bój się mnie

ja czuje i widzę

pozwól bym


ledwo usłyszała

kiedy jedna z drzazg łóżka

przetrze się na wgięciu śruby


czy byłbyś na tyle odważny

i byłbyś?

***

niech zostanie ciemno

proszę

przymknij delikatnie drzwi

pragnęła nade wszystko

utopić się w poczuciu pewności

tej cholernej pewności

której brakowało każdej z igieł jej nerwów

chciała zachłysnąć się

sytym powietrzem

brzemiennym od wyznań


roziskrz świece na stole

i usiądź

przysuwając krzesło

jedyne czego jej brakowało

były te głupie słowa Na Zawsze”

pod jakimkolwiek kątem

tak mało jej było do szczęścia

uwielbiała nie dostawać kwiatów

i karmić gołębie

grochem z papierowej torebki


posłuchaj bo chyba nie wiesz

jej już nie ma dziwisz się ale nie wróci


zapadła się pod ciężarem czegoś co nadawało lekkość jej

życiu

teraz możesz już zacząć

Okno

przypal dłońmi moje dłonie

wargami mokrymi rysując szyję

wpuść głęboki oddech we włosy

i odsuń na bok gryzące światło


nie chcesz poznawać tajemnic prawda?

ostatnie słowa miotają się na podłodze

pomiędzy konając z drżeniem skrzydeł


przez oczy firanek przesiewa powietrze

siąpiące się z zamkniętych okien


zimą się nie wietrzy