pióro samo przylgnęło do ręki
zrzucając łzy atramentu
wtedy to było jedyne wyjście
tylko uciekać
krzyk
uciekać tak trzeba
zatrzymałam się przed dużymi drzwiami
były otwarte przed progiem
leżał mały niebieski kot
śmierć dopiero tu zaczęła gonić
co nie do końca prawdą – dodaje nadziei
ogłusza szum wrzątku w tętnicach
dodaje Sensu – bo warto umierać
powiem zanim zanurzę zęby
w puszystym morzu sieci twoich żył
odchyl więc głowę i szepcz „Adsumus”
gdy będę piła powoli bez bólu
zanim ostatnim oddechem
twoja dusza spełznie po mojej szyi
zakrztuszę się krwią – znikniemy oboje
nie bój się przechodząc po kruchym lodzie
tutaj każde słowo brzmi tak samo – wieczność
chodź znam piękne miejsce
podaj dłoń zaprowadzę cię
tylko zaufaj
wanna ciepłej wody obok szampan i dwa kieliszki
wanna jest pełna waniliowej piany
lustra zaparowały oddycham głęboko
ja najpierw – bo lubisz patrzeć jak zasypiam
kap
kap
kap
potem ty domieszasz swojego Rubinu
woda nie stygnie – rumieni się miarowo
narzędzie zbrodni tkwi głęboko pod pianą
ostatnim oddechem uśmiecham się nad tobą
coraz wyżej
wyżej
i wyżej
tutaj nie ma mnie i nie ma ciebie
twoja krew płynie w moich żyłach
jesteśmy My – już Nieśmiertelni
z moich żył wysypuje się piasek
sucha krew nie toczy się nie płynie
chodź ten sam smak i lekkość – nie ta forma
z poprzecznie prążkowanymi rękami po łokcie
spękaną powłoką skrzepem mięśni kołtunem skóry
jestem – od niedawna na bardzo długo
nie zostały łzy z chmur oka ocalone
i cynamon gniotący pod paznokciem
widmem człowieczeństwa – jestem
ale ty nie widzisz – wiesz co wiedziałeś
choć już nie ta strona i nie ten spektakl
nie przeszkadza wyprane sukno włosów – tobie
nie przyrzekałam po grób i wieki wieków amen
przyrzekałam na wieczność – tobie i tylko
patrzę stojąc obok mgłą – rozpływam lastryko
ale ty wiesz że ta mgła
która osiada ci na karku przecina dreszczem
kiedy tulisz skrawki – wiesz to ja
chcesz się zabawić?
chodź
ty będziesz grabarzem
ja będę ciałem
zapleśniałym odchodzącym od kości
pod dwumetrową warstwą dżdżownic
suknem płótnem trumny
odkruszoną gałką oka
ja będę narzędziem
sztywną tekturą zaplamioną życiem
potencjalną ofiarą promieni słonecznych
fioletem szkarłatem skóry
bez oddechu rzęs i śliny
odkop mnie spomiędzy piasku
syfu brudu smoły robaków
wrzasku pleśni drzewa i mojej sukni
ja będę blada
wystaw mnie na powietrzem
na pośmiewisko łuny księżyca
zabawa trwa!
A teraz w najlepsze
na wskroś koronkom spinkom tasiemkom
ziemi rosy zapinkom i wilgoci marmuru
a potem ogarną nie moje ramiona
lecz chłód i mylne wrażenie
że przecież przed chwilą żyłam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz