piątek, 30 maja 2008

*** ( cicha impresja bez tytułu spowodowana cudownym zapachem bzu i jaśmnu, skelcona na prędce pod koniec lekcji matematyki)

cichym wiatrem twoich rąk

płatkiem warg

miękkim miękkością jaśminu


zapachem tak lekkim

że tylko muska skórę

po wewnętrznej stronie łokcia

i na skroniach


na woskowych opuszkach palców

cienkie linie

negatywem odbite na mojej skórze

plasterki naskórka jęczą cicho


dotykiem



Ostrokrzew

ostrokrzew czai się

po drugiej stronie ścieżki

przykuca na kolanie

ale widzi


pełznie po dobroci

pod kamieniami

wredny wąż człowieczeństwa


glizda mała mija go

choć ślimakowi zajęłoby

to cały dzień


wąż kusił?

Wąż nie dosięgał





szept

coraz później

robi się ciemno

blask już nie ogrzewa

oboje


pochylić się nad czyjąś głową

jak do modlitwy

ostatniej


co szepnąć


przed tobą

tak

ale po tobie

już nigdy



Drzwi

przekrwione kartki

z emblematem i pieczątkami palców

nasiąknięte przejrzyste oczom


plecami oparta o ponad

jestem bogatsza o wyważone drzwi


przetacza się przez próg

każdy strzęp gnieciony wiatrem

turla się do przodu

potem wraca bardziej czerwony


plecami oparta o ścianę

już nie liczę na głos

na siebie

na wiatr że się odwróci


liczę krople podwieszone

przy suficie


mała

zdarta

do gardła

kropelka



Morze

może ty też

taj jak ja

obudziłeś się w nocy

i patrzyłeś na mnie spoza zamkniętych oczu


bo wiesz że ja tak

inaczej jest mieć kogoś obok

kiedy się otwiera powieki


może ty też

zerwałeś się w nocy

ogłuszony lepkim snem

i patrzyłeś na mnie

na to co leżało


co wtedy myślałeś

chyba pamiętam

jak odgarnąłeś mi włosy z szyi


odpowiedz

jestem tego ciekawa


Kamień

ostatnia przysługa

wyświadczona chłopcu

który nigdy nie miał kobiety


obok drogi

na cętkowanym kamieniu

siedzi duch dziewczyny


ty pójdziesz dalej

mówi

a ty nie pójdziesz

powtarza chociaż droga jest pusta


kiedyś ja ją zastąpię

i zadecyduję sama


a na razie mogę tylko patrzeć


nie nigdzie z tobą nie pójdę

Razu

taki sam ton rozbrzmiewa we wszystkich

jest tylko żal i gorycz

bez inicjałów

a i tak każdy wie czyja


niczyja zasypiam

przy obcym mężczyźnie

on nigdy nie będzie mój

nawet gdyby chciał


plemienny rytuał otwierania powiek

i zdrowo zarumieniona twarz tego chłopca

kiedy mnie widzi


odpowiedziałam dzień dobry

wstałam

i ani razu nie zwątpiłam

Sumienie

nie lubię kiedy ktoś przypomina o tobie

nikt cię jeszcze nie odgrzebał


bez ślubów ognia

z samym tylko piętnem przyrzeczenia

kładę się obok

a oni patrzą i widzą że nie ciebie


mija kolejny rok

znów czas gubi liście

siedzę w tym samym miejscu

i wiem że nie przyjdziesz


sumienie tak czyste że aż boli

Las

księżniczka umarła

zanim ją książę znalazł

umarła z żalu

za wystrzępioną chusteczką


przeprowadzę cię dalej za rękę

może nawet za ten las

ale ani kroku poza


w grę nie wchodzi postój

ani powrót tą samą drogą

dalej pójdziesz sam chłopczyku

dalej pójdziesz sam


księżniczka umarła

a nikt się tym nie przejął

szukanie słów

szukam tych słów

co ładniej wyglądają mówione

niż kiedy wsiąkną w papier


szukam tych samych

które powinny mieć adresata

a nie tylko nadawcę


zgasiła świecę

a chciała tylko odetchnąć


nie powie nikomu

jak było ciężko

i że dalej wierzy


uśmiecha się tak

często się uśmiecha

a w tym uśmiechu

szukam słów


Zabawa w chowanego

pytał o nią wczoraj

ale nikt nie wiedział

przeszedł cały skwer

nie zwracając uwagi an kolor rabatki


był tam prosił

żeby mu powiedziano

oni milczeli

kiwając głowami i wydymając usta


długo tak szukał i nigdy nie znalazł


obudziła się o świcie

bała się otworzyć oczu


bała się bo wiedziała

ze to nie on leży obok


dlatego wolała to sobie wyobrazić

Spalenizna

zostało niewiele

wąski pasek skóry

nie muśnięty ogniem

trochę tkanki na palcach

która się odbudowała


jedno oko zawsze zamknięte

spierzchnięta dolna warga

ale palce już nie pamiętają

i dalej pchają się do ognia


malutki gest wykonany w tamtą stronę

niewielkie drgnięcie motylich skrzydeł


przypadkiem

dotknęłam twoich ust

Żart

tak niewinnie słodka jest twoja niepewność

rozbudza inny wymiar zadawania bólu


mogłam w nocy wbić ci nóż

między trzecie a czwarte żebro

albo wyszarpać krtań

językiem próbując z niej powietrza


a ty się mnie nie boisz

chłopczyku

ty przychodzisz do mnie

z uśmiechem

myśląc że tak żartuję


mogłam cię zabić

żeby nie krzywdzić inaczej

albo pozwolić żeby zrobił to ktoś inny


widzisz jak otwierają się moje żyły

to nie jest żart



Zgon

nikt nie wie jak było na prawdę

i nikt się nie dowie


czas zasnął w tym miejscu

i choć myślą płynie dalej

tak na prawdę trwa

i trwa

i płynie wirując


to nie ja zamykam drzwi przed wszystkim


białą emalia w wyprawioną szybą

o godzinie szóstej minut trzy

odeszła od ściany ukazując szparę


szpara ta wyostrzając światło

padłą na coś co było twarzą


zgon nastąpił natychmiastowo



Obok

nie odsłaniaj przy mnie szyi

nie pokazuj pajęczyny

tańczącej pod skorą

żywej i ciepłej do krwi


nie pozwól mi patrzeć

na twój równy oddech

i spokój wytarty na twarzy


nie uwierzyłam że jesteś martwy

i nie pozwolę żebyś ty uwierzył


oddychaj dalej

a ja z dłońmi

przy moich włosach

bawiąc się kosmykiem tylko

popatrzą

Tafla

kiedy noc zaciąga powieki

zapiera kształty spod skroni

i jad który wytraca mi się

na ustach


nie potrzeba nic mówić

ani poruszać ręką

czy rzęsami


dlatego nie wymagaj ode mnie słów

których już nigdy nie wypowiem

o nie mój głos

to tylko topola powtarza co usłyszała


uśpij już oczy

wyrównaj oddech

a ja jeszcze przez chwilę potrwam

taka przezroczysta i szklana



Kiedy przyjdzie się położyć

dziś położyłam się spać

pierwszy raz

nie obok ciebie


w czystej pościeli

na wąskim prześcieradle

nie było miejsca na

wspominanie


ale nie zapomniałam o tobie


kiedy cię jeszcze raz spotkam

nachylę się nad tobą

i szeptem

tak żebyś tylko ty usłyszał powiem


specjalnie zamknęłam oczy

i szeptałam mu twoje imię

Krzyż

z trawy zielonej

zsunął się krzyż

prosto na świecę


krzyż jest z piaskowca

a świeca jest spalona


nie zgasił jej

jeszcze przez chwilę

kapała

chyba

łzami

ale nie długo

Waniliowe Perfumy

chłód moich rąk

przewracających kartki

i oczu patrzących przez szybę


ten sam

który ofiaruję innym

żeby nie chcieli

wiedzieć czegoś więcej


wcale nie siedzę obok


dla ciebie będzie tak lepiej

chłód moich rąk

jest straszną trucizną


tak

mam waniliowe perfumy


H2O

znów szyby dotykam

ślizga się pod opuszkami

coś toczy się po niej

po drugiej stronie

ale ja nie widzę


co?


ciekną ścieżki przetarte

i te nowo zmyślone

zapisują się stróżką potu

na cienkiej powłoce


grafitu?


nie pamiętam

Boże nie pamiętam

nie wiem

i wszystkie inne na nie

a pierwsze jest

na tak

***

deszcz

w jej włosy chowasz

kryształ lodu w wielkiej kuli

sen

na jej ramię kładziesz dłoń

kryształ powietrza w małym wazonie


wolność bo to ona prowadzi

odkrusza myśli w pióropuszu zdań

teraz kiedy widzisz już szczyt

odgarnia włosy z czoła i idzie

gdzieś dalej


deszcz

o jej twarz stuka lekkim berłem

teraz jest wiatr i jego wzrok

sen

kamienny posąg o czterech nogach

bez okien bo teraz widzisz