niedziela, 15 czerwca 2008

Sonet wieczorny

kontury drzew wypełniających horyzont

odwracają uwagę ptaków

w wachlarzu nieposłuszeństw

szukają łatwiejszych ścieżek


północna ciemna noc

bez możliwości powrotu

bez kwitnie przy ścianie

bezpiecznie jest stać za szybą


znajomy głos wzywa z powrotem

tętno oddechu już opadło

i świeca się nie kołysze


boso po pustej podłodze

napar z liści najlepiej smakuje

kiedy już nie jest gorący


***

biegła szybko

bosymi stopami kreśląc zgrabne

pełne litery słowa

nie


bryza szeptała do ucha

muskając szyję podmuchem

wiatr


chciała tylko


***

za każdym razem wracamy

a te powroty

im dłuższe są

tym cięższe


dużo padłych słów

szczerych chęci rozpiętych

i prawd rozmazanych po podłodze


krąży we krwi

poczucie czasu

już nie

zatracenia


Cukier

płatki róży posypane cukrem

na srebrnej tacy więdną

nie ma słodyczy

utkanej z legend

i baśni


najprostsze słowo

które tak samo brzmi

w każdym języku

choć na północy nacisk kładą

na ostatnią sylabę


mówiono że róża nie umiera

tylko topi się pod palcami

widziałam śmierć róży

taką samą jaką odszedł

tatarak


coś pękło

Krzew

grzejąc dłonie i wargi

na gorzkim wywarze

doprawionym miękkim zapachem krzewu

spod przymkniętych powiek

zasnutych kurzem rzęs

czuć ciepło buchające z wnętrza


i to ciepło przelewane

ponad stanem

zamieniając w rzecz niematerialną

sączą

patrząc jak

oddychasz

Przecież wiersz

na klejących się ustach

osiadają twoje rzęsy

spragnione słodkości czarnego bzu


to nie prawda że trucizną cię poję

przecież wiersz


światła na zachodzie gasną

kołysane fugą świerszczy

zaszywa się mrok w trawie

bosej i wilgotnej


poprowadź mnie tamtędy

właśnie tak teraz taką nieuśpioną jeszcze


a las wisi nad nami

niebem liści szumiąc

las wycisza niepoprawne słowa


Zanim

ostry zapach

podszyty nutą szafranu

wpadający pod drzwiami

nabiera poczucia ciepła


pierwszy puka on

bez pieprzu i soli

lekką margaretką

zawiązuje supełki na klamce


znam

budzę go co rano

i usypiam każdego wieczoru

otulona


za

nim

wejdziesz ty


zanim wejdziesz

Ćmy

będę ćmą

będę twoją ćmą

małą szarą latawicą

z lepkimi łapkami


a ty mnie spłoniesz

światło moje północy

ty mnie strawisz

równie lepkim ogniem


jestem ćmą

jestem twoją ćmą

wstążką kruchą zasłony powietrza

z zamkniętymi oczami

przez chwilę tylko

bo po co trwać

minutę

albo dwie


byłam ćmą


***

znieczulenie miejscowe

przyjmowane dożylnie

dodawanie chęci


marność and marnościami

opływa czaszkę od wewnątrz

i każe zapomnieć

jak ona smakowała


gorzka byłą

to ty sypałeś w nią kilogramy

sacharyny


a teraz odłóż to co trzymasz

i zamknij oczy

pod płomieniami powiek

trawiącymi rocznik ' 45

ulep inną tą która będzie


to ona ma płatki

nie noże


a teraz weź ołówek

i staraj się nie krwią


Jej oczy

kot

jest dziki choć oczy ma jej

nie chciałeś uwierzyć

w truciznę sączoną białych

płatków


wyciągnięty palec

co każe zejść pod

to nie on spycha cię

na margines

to ty kroczysz tam dumnie

ze spuszczoną głową


przypomnij sobie

złote oczy uśmiechające

z zieleni

odbicie równe w bieli chmur


to nie była twoja wina

kot

czarny choć oczy miał jej

wyszarpał ci krtań

z żyły gardła

ale jeszcze żyjesz

żyje stokrotka

ale to nie jej imię