pióro samo przylgnęło do ręki
zrzucając łzy atramentu
wtedy to było jedyne wyjście
tylko uciekać
krzyk
uciekać tak trzeba
zatrzymałam się przed dużymi drzwiami
były otwarte przed progiem
leżał mały niebieski kot
śmierć dopiero tu zaczęła gonić
pióro samo przylgnęło do ręki
zrzucając łzy atramentu
wtedy to było jedyne wyjście
tylko uciekać
krzyk
uciekać tak trzeba
zatrzymałam się przed dużymi drzwiami
były otwarte przed progiem
leżał mały niebieski kot
śmierć dopiero tu zaczęła gonić
Najłatwiej pisze się o tym
o czym nie ma się najmniejszego
pojęcia
zakładam z góry zgaszone światło
wspinam się na palce żeby lepiej widzieć
nagiąć kark parapetu
nabieramy przekonania
na obsceniczne żarty
przekonanie już raz było
i odpełzło
wcale nie brakuje świadomości
ani pod ani nad
pomału obok roziskrzonych świec
ośmielone ciemnym winem
przechodzi
zatopiona w słodko- mdłym zapachu jeżyn
pomiędzy mrugnięciami kieliszka z winem
czule dotykam warg językiem
twój smak jeszcze się z nich nie wytarł
gdzieś daleko bałagan dźwięku przypomina
że jeszcze jestem że upomina się życie
a ty jesteś jeszcze dalej
za tymi dźwiękami
z każdą sekundą dalej
na długie godziny zostaje mi tylko
ten smak i kilka wspomnień
i oblepia teraz
tak paskudnie święty spokój
coś jeszcze krzyczy wewnątrz
szarpie za struny
ale z wierzchu już spokojniej
chciałam tak dużo obiecać
oddać poświęcić powiedzieć chociaż
ale bólem nauczono
że nie warto albo nie trzeba
teraz już lżej
nie na duszy i nie na sumieniu
bliżej
pewnie teraz znowu przyszło poparzyć twarz
ale wolę wierzyć że to już ostatni raz
niebawem nawet śladu nie zostanie
ani wzmianki w pięknych legendach
kamienie rozkruszą deszcz i lód
napisy na nich pękną wcześniej
niedługo już nikt nie będzie pamiętał
czy ty i ja – jak długo i jak bardzo
zalepi piasek kolor oczu i wysuszy usta
prawdopodobnie nawet nie położą cię przy mnie
ostatni raz – zaśniesz gdzie indziej
a obcy ludzie tymi samymi butami wdepczą głębiej
bo prawda jest gorzka Bóg stworzył nasze plemię
tylko po to by użyźnić ziemię
jak dobrze jest już nie pamiętać
zapomnieć tak bardzo
że trzeba się uczyć od nowa
moje myśli nie odlatują dziś aż tak daleko
kryję je w dłoniach
które przecież nie pamiętają
-w ogóle miałeś imię?
Okrywam się mgłą po ramiona
sennie rozkruszona na letniej łące
ziemia nie drży niosąc twoje kroki
uśmiecham się lekko nie otwierając oczu
czując twój oddech przy szyi
twoje delikatne dłonie
uczą do nowa
choć nawet tego nie wiesz
oddajesz mi teraz to co kiedyś zabrano
powoli przyzwyczajając do uderzeń żywego serca
w twoim głosie brzmią
nuty pianina i szept
kiedy nucisz mi znów
tą samą piosenkę
jej wersy wypalam sobie na skórze
cieniutkim pędzelkiem podkreślam oczy
a potem żyły
- chowają się głębiej ze strachu
błękit tętni powoli
znów spadnie kilka kropel
tym razem nie na papier
twoje wargi nabierają smaku
wnętrza moich tętnic
a potem usta będą tak strasznie bolały
od słów wypowiedzianych za wcześnie
nie tak składanych przysiąg
ale słowa można cofnąć a krwi nie
jej już nie zetrzesz z twarzy
cieszy mnie myśl że właśnie ty
bardzo stara jabłoń
pochyla się ku strzępom traw
nie słyszy opadania jaskółczego jaja
niebawem przyjdą śniegi
zatopią i jabłoń i trawy
wzniosą się ponad niskie okna chaty
przyprawiając niewinną biel
tylko jedno źdźbło zapamięta
że kolejna wiosna uboższa będzie
o jedną jaskółkę
płakało
ciężkie żelazne drzwi
zamykają się jedne po drugich
teraz już tylko przed siebie
teraz już nie można zawrócić
ani odejść
wokół gęstnieje mgła
wisielczy mrok opada na ramiona
nie uciekniesz
drzewa przytrzymują ziemię korzeniami
w oddali zaklął wilk
trzask kolejnych drzwi
wracać nie ma po co
tam ptaki kołują nad głową jak sępy
wolę czuć na karku twój oddech
a nie oddech śmierci
opada z ramion
i te słowa co nie dotknęły papieru
porwane w białej burzy gdzieś jak najdalej
na sam koniec północy
powtarzam w myślach zanim zasnę za dobre
pogrążona we wspomnieniu twoich rąk
w cieple jakie mi zawsze zostawiasz
a którego nie jestem z stanie zrozumieć
i tak bardzo koi myśl – ona pojawia się czasem
myśl tak lekka jak okruch światła w moich włosach-
że tobie tak samo brakuje tak samo tęsknisz
nie musisz mówić – ja będę wiedziała
tą nocą którą zasnę przy tobie pierwszy raz
barwą tej nocy pomaluję rzęsy
i tak nas położą gdzieś razem w drewnie
a szum liści przed ziemią będzie szeptał jak ja dziś
- Dobranoc kochanie. Jestem.
Wiatr zdmuchnie ostatnią łzę
i nie mogąc znaleźć
nic ostrzejszego niż usta
tak strasznie gorące
zaplątani w siebie coraz bardziej
swych ust nawzajem szukamy
choć nawet kropli nie ma
powoli rozbieram się z kolczyków
gubiąc gdzieś z boku spinkę
dotykiem tak drżącym i miękkim
że nie płoszą się nawet guziki
i gorzki smak perfum
które przecież tak pięknie pachną – tobą
wtarte głęboko we włosy
tylko ty wiesz
tylko tyle nam potrzeba
chociaż niebo -
okrutny strzęp gorącej smoły
dwa ciała z resztką życia między
kością policzkową a ramieniem
wśród tych ciał które już dawno
pod i ponad
tylko dwa
a potem
przyszła burza
gdy wymkniesz się kolejny raz rankiem wczesnym
ostrzyć swój miecz srebrny ze sztyletem srebrnym
gdy zostawisz mnie kolejny raz całą we śnie
wyjdziesz szybko zamkniesz drzwi choć jest tak wcześnie
znów obietnica twoja zawiśnie w mdłym powietrzu
wrócę mówisz wrócę choćby we krwi deszczu
lecz ja wiem to bardzo dobrze że raz pewnego dnia
nie wrócisz do mnie nigdy zostanę sama – ja
a ziemia będzie mokra i ziemia będzie zła
i ziemia będzie płakać i płakać będę ja
i powie mi ta ziemia liście drzewa deszcz
powie „on cię nie kochał przecież ty to wiesz”
bo ziemia będzie mokra mokra od twojej krwi
w tą ziemię wolno wsiąkną mój ból mój strach i łzy
i nie posłucham deszczu co miesza się w twą krew
i nie posłucham liści co pienią cały gniew
ta ziemia w którą teraz za łatwo wchodzi żal
to ona cię pochłonie tak mocno w siebie w dal
a ja zostanę sama wśród tego co zostało
bo ciebie już nie będzie- zostanie puste ciało
chodź ze mną
nie biegnij
jeszcze nie gonią nas
wilki głodne i spragnione
jak my ludzkiej krwi
cicho uśpij ognień
niech blask nas nie zdradzi
zanim kpiąca twarz słońca
otworzy ślepia
będziemy już daleko
po drugiej stronie
czasem wydaje mi się
- jesteśmy tak daleko na północy
a ja nie mam niczego
żeby upiec ci chleb
mróz nie daje zmartwychwstać ziarnom
tylko pokrzywa i jałowiec czepiają się palców
- dla ciebie pachnę ziołami
sękatym kijem odgarniam palenisko
rzucając po kilka liści mięty – nie wszystko się pali
- to ten dym włosy mi uwiązał
codziennie szukam tych kilku kłosów
warkoczy pełnych twardych ziaren
szukam nie mówiąc ci że nie ma
ty wrócisz wieczorem
z grudkami soli pod powiekami
z dłońmi tak samo pokaleczonymi
jak moje do krwi
ty wrócisz
a ja z tym jednym podpłomykiem
czarką ciepłej wody z rumiankiem
i coraz bardziej szarym pasmem na czole
będę cię witać z uśmiechem
ja- cicha kobieta północy
przed jasnym obliczem drzew
w bramie Zaczarowanego Ogrodu
w ciszy tak lepkiej i czystej
czekała
przychodził zawsze
od strony zmęczonych akacji
o ona zostawiała uchyloną furtkę
nie było nikogo kto mógłby przeszkadzać
kamienie co stały po kolana w ziemi
też milczały jak zaklęte
tylko wiatr delikatnymi dłońmi
zrywał kropelki piasku z czarnej ścieżki
a on przyszedł
od strony od której nikt nie przychodził
przyszedł
i utulił skrzywdzone słońcem ramiona
jak fałszywie zabrzmi
że pobiegnę boso
po szkle rosie i kamieniach
fałszywie
lepiej i łatwiej jest
pisać gorzko z żalem
i czymś na sumieniu
ja zabrzmi tak powiem
pobiegnę
bo jeszcze wszystkie
nie dojrzały
jeszcze nie spadły
i mogę je obracać
poczekaj
naucz od nowa
zanim To otrzymało Imię
rosło cicho i blado gdzieś z boku
To było ale nie obecne
wylazło
teraz Imię istnieje
choć szarpało To za łokieć
choć błagało do odwrotu
teraz Imię istnieje
To znaczy głębiej
śpij dobrze mój śnie
i odchodź tak miękko
żebym tylko w dnie
mogła cię dotknąć sukienką
śpij jak w juliowym grobie
ponad drzewem prastarym
gdy ja tak cicho sobie
zawiążę nitkę na słowie czary
kołysz się lekko
przy strzępach pościeli
żebym cię mogła sukienką
utulić w tej blednącej bieli
bo do poezji trzeba mieć ciemno
ewentualnie świeczkę
czasem można przypadkiem
gdzieś pokątnie ale nie za często
z uwagi na starsze kobiety
i staż miejską
bo przy poezji trzeba wiedzieć
kiedy zakończyć wers
zamknąć zwrotkę i odłożyć
wiesz ile mamy jeszcze czasu?
ciężkim pyłem świtu
zasypana po okna
za bardzo słońce
jeszcze przy świadomości
jeszcze na trzeźwo myślę
kim mam być
kim chcesz żebym była
zanim oczy całkiem
zajdą lepką mgłą
duszę się duszę
ja muszę
za duszę
o duszę
szeptem walczyć
nieznacznie znaczy
o więcej niż myśli
zielony kamień
może nie tak bardzo
z pluskiem opada
w wodzie
w białym pokoju jasno jest nawet nocą
cienie co pełzną po ścianach
umykają na tarczy pokazując się oczom
szepczą złośliwie chcą prowadzić w dalszą drogę
bardzo jest cicho i powietrze
szczypie w gardło zapachem lekarstw
gałęzie za oknem nieporuszone deszczem
wyciągają dłonie po tych co odchodzą
w kolejną plamę na białym suficie
wdziera się chłód metaliczny
kapie wolno przez rurkę do krwi życie
choć już o świcie nikt nie zbudzi Julii
nad ostatnim tchnieniem wiatru
składamy przysięgi
zaczynając od zawsze
i nigdy nie kończąc
będę uśmiechać się przez śmierć
jeśli ona tylko jest kluczem do
bram królestwa
nie zawsze najstarsze księgi bywają najmądrzejsze
jeśli chodzi o to jedno słowo
nie słucha nas nikt
oprócz trzech starych siwych ptaków
które kiedyś były krukami
panie mój
( mówią z małej litery
wbrew gramatyce z wyrazem szacunku)
uchowaj
kora porannego nieba
łuszczy się nad pasmem gór
z daleka od tego jesteśmy
z daleka
wczesny nokturn migał wśród popiołów
ognisko tliło się ledwo
nie próbowałeś rozniecić
nie próbowałeś stłumić ognia
karmazynowa łódź płynąca po brzegi
po lustrze sunie ku nam
żeby opuścić żagle
z poszarpanych okruchów minionej nocy
złożymy choć jedną zapałkę
żeby znów zachwiać konary drzew
dopiero wieczorem
wzburzona woda
mocno popycha kamienie
plaża staje się pusta
od wycia bryzy
tam stanąć tylko
na bezimiennej skale
i patrzeć jak piach topnieje
wyrywany z korzeniami
niebo oblekło się całunem chmurnym
jest gładkie i czyste bez zmiany cienia
tam stanąć tylko
i zobaczyć jak wypłukuje woda
ciała ludzi co też nie mieli imienia
w domu figur woskowych
zakładasz maskę
chłodny wyraz ich twarzy
odbija się na twoich źrenicach
zasłoń
jedna mniej czy więcej
kokarda z cekinu
puste szklane oczy
żłobią jasne twarze
przepyszny bal
z orkiestrą do tańca
i tysiąc wiernych par
co nie tańczy walca
więc czemu kiedy patrzą
odwracasz się i nie chcesz widzieć
czyżbyś mógł w nich dostrzec
swoje własne odbicie
przekleństwo nocy
nieme zaproszenie w dolinę ciemności
uciekaj
uciekaj
jesteś ranną łanią
nie potknij się teraz o próg bezradności
szalenie cicho aż dzwoni ku górze
nawet ptak zastygł skulny w locie
uciekaj
uciekaj
jesteś bólem wiatru
księżyc odwrócił się skąpany w złocie
lubię
wieszać
róże
główkami do dołu nad parapetem
wtedy kołyszą się w rytm uwertury
granej na gałązkach płaszcza jesionu
jesion też czekał
i ty czekałeś
a kiedy przychodzi boisz się podać jej dłoni
blednący człowieku
powoli pięciolinia zaciska się żyłkami
krew już nie krąży
choć dalej
lubię
wieszać
róże
dobrze wychowana
urocza i miła
lekki makijaż
dla zatarcia śladów
myśli kardami
przeliczając na funty
a tak niewinna
pomyślałbyś lilia
dłonie jej drżą
i zawsze wychodzi przed dziesiątą
czasem zostaje
w angielskiej nocy miejsce
na szarlotkę
herbatę
i sex
choćby mi się skończyły słowa
tak wonne i płonne
choćbym wyhaftowała ukłon
najzgrabniejszy do tańca ze śmiercią
w za dużych butach
i tak efemerycznie
gnić będę na blankach wszechświata
w nie swojej bitwie być heroldem
i z wieży otrąbić nie swoje zwycięstwo
tak samo nie swoich szukać poległych
i przy obcych iść w niewolę
nie do końca po jednej stronie
lew o dwóch głowach niesie nie na skrzydłach
ponad rzęsawisko
ponad przekonania
bo ja wiem
że kto nie gra
nie przegrywa
Spłynęła pomiędzy ciała
jeszcze żyjących choć już niedługo
stopą przydepnęła kamień
który mieli rzucić w obronie
to Chwała nadeszła w swym blasku
który zasłania palcem celownik
odezwała się krzykiem poległych
dalekim i bliskim wystrzałem
za nią zstąpiły Nadzieja
i Wolność z nagą lewą piersią
zeszły jak malowidła
spod pędzla tak samo nieme
jedni w nie strzelali
bo stały na drodze Śmierci
inni odpychali
żeby zasłonić własnym ciałem
a one usiadły z boku okopu
i rzucały monetą o dusze
co nie do końca prawdą – dodaje nadziei
ogłusza szum wrzątku w tętnicach
dodaje Sensu – bo warto umierać
powiem zanim zanurzę zęby
w puszystym morzu sieci twoich żył
odchyl więc głowę i szepcz „Adsumus”
gdy będę piła powoli bez bólu
zanim ostatnim oddechem
twoja dusza spełznie po mojej szyi
zakrztuszę się krwią – znikniemy oboje
nie bój się przechodząc po kruchym lodzie
tutaj każde słowo brzmi tak samo – wieczność
chodź znam piękne miejsce
podaj dłoń zaprowadzę cię
tylko zaufaj
wanna ciepłej wody obok szampan i dwa kieliszki
wanna jest pełna waniliowej piany
lustra zaparowały oddycham głęboko
ja najpierw – bo lubisz patrzeć jak zasypiam
kap
kap
kap
potem ty domieszasz swojego Rubinu
woda nie stygnie – rumieni się miarowo
narzędzie zbrodni tkwi głęboko pod pianą
ostatnim oddechem uśmiecham się nad tobą
coraz wyżej
wyżej
i wyżej
tutaj nie ma mnie i nie ma ciebie
twoja krew płynie w moich żyłach
jesteśmy My – już Nieśmiertelni
z moich żył wysypuje się piasek
sucha krew nie toczy się nie płynie
chodź ten sam smak i lekkość – nie ta forma
z poprzecznie prążkowanymi rękami po łokcie
spękaną powłoką skrzepem mięśni kołtunem skóry
jestem – od niedawna na bardzo długo
nie zostały łzy z chmur oka ocalone
i cynamon gniotący pod paznokciem
widmem człowieczeństwa – jestem
ale ty nie widzisz – wiesz co wiedziałeś
choć już nie ta strona i nie ten spektakl
nie przeszkadza wyprane sukno włosów – tobie
nie przyrzekałam po grób i wieki wieków amen
przyrzekałam na wieczność – tobie i tylko
patrzę stojąc obok mgłą – rozpływam lastryko
ale ty wiesz że ta mgła
która osiada ci na karku przecina dreszczem
kiedy tulisz skrawki – wiesz to ja
chcesz się zabawić?
chodź
ty będziesz grabarzem
ja będę ciałem
zapleśniałym odchodzącym od kości
pod dwumetrową warstwą dżdżownic
suknem płótnem trumny
odkruszoną gałką oka
ja będę narzędziem
sztywną tekturą zaplamioną życiem
potencjalną ofiarą promieni słonecznych
fioletem szkarłatem skóry
bez oddechu rzęs i śliny
odkop mnie spomiędzy piasku
syfu brudu smoły robaków
wrzasku pleśni drzewa i mojej sukni
ja będę blada
wystaw mnie na powietrzem
na pośmiewisko łuny księżyca
zabawa trwa!
A teraz w najlepsze
na wskroś koronkom spinkom tasiemkom
ziemi rosy zapinkom i wilgoci marmuru
a potem ogarną nie moje ramiona
lecz chłód i mylne wrażenie
że przecież przed chwilą żyłam...